’mother!': How to Explain What Darren Aronofsky’s Insane Movie is Really About
Darren Aronofsky’s „mother!” w końcu gra w kinach w całym kraju, co oznacza, że każdy ma teraz okazję odkryć, co zmienia się w najbardziej polaryzujący film 2017 roku. Paramount Pictures reklamuje film jako horror o inwazji na dom, ale to tylko część tego, co Aronofsky ma w zanadrzu dla widzów. Jak zauważył Ben Croll z IndieWire w swojej recenzji A-, „mother!” to najbardziej zuchwały film, jaki reżyser kiedykolwiek nakręcił.
Po napisach końcowych widzowie będą mieli więcej niż kilka pytań dotyczących tego, dlaczego właśnie obejrzeli. Prawda jest taka, że „mother!” jest trudnym filmem do przetworzenia po jednym obejrzeniu. Aby pomóc wam przejść przez dom grozy Aronofsky’ego, kilku członków redakcji IndieWire podzieliło się swoimi własnymi interpretacjami filmu. Nie trzeba dodawać, że istnieje więcej niż jeden sposób, aby wyjaśnić szokującą wizję Aronofsky’ego.
Czytajcie poniżej, aby zapoznać się z naszą osobistą analizą filmu, i podzielcie się własnymi przemyśleniami i teoriami w sekcji komentarzy. Spoilers ahead.
Eric Kohn, Główny Krytyk i Zastępca Redaktora
Często zdarza się znaleźć film tak naładowany pomysłami, że aż prosi się o interpretację, a jednak po dwóch obejrzeniach „mother!” doszedłem do wniosku, że jest on zwodniczo prosty – to raczej nieskomplikowana medytacja nad Biblią w formie surrealistycznego thrillera o wtargnięciu do domu. To wszystko, ludzie! I to mi się w nim podoba.
Popularne na IndieWire
Aronofsky stworzył dezorientujące, trzewne dzieło, tak prowokujące w swoich labiryntowych tajemnicach, że fantazyjne opakowanie zmusza widzów do wejścia w głąb jego zapętlonych wydarzeń i dążenia do znalezienia sensu w szaleństwie. Czy nie to właśnie cywilizacje robią z tekstami biblijnymi od tysiącleci? Jako znudzony nastoletni student Talmudu (wbrew mojej woli) przewracałem oczami podczas niejednej dłuższej rozmowy o starożytnych tekstach pełnych mrocznych metafor, osobliwych zachowań i niezrozumiałych praw. Jednocześnie rozumiem intelektualną stymulację, jaką daje poszukiwanie wielkich idei, a „mother!” dostarcza szablonu do zgłębiania ich wszystkich rodzajów. Mimo to, samo zakończenie jest bardzo prostą konkluzją, w czym pomaga analiza pierwszych kadrów filmu: Widzimy płonącą kobietę, jej oczy zamykają się w miarę jak płomienie wdzierają się do środka, a założenie jest takie, że oglądamy przedsmak chaosu, który ma nastąpić. Chyba, że oglądamy inną wersję tych wydarzeń, które miały miejsce zanim postać Lawrence została stworzona.
W końcowych momentach, bóstwo Bardema wydobywa mieniące się serce swojej ziemskiej żony-matki, umieszcza je na płaszczu i pozornie ponownie uruchamia zupełnie nową wersję istnienia, które właśnie zgasło. Już tu kiedyś byliśmy: Jest to dokładnie ta sama sekwencja obrazów, która otwierała film. Sugestia jest taka, że On już wcześniej przechodził przez ten proces, w niekończącym się dążeniu do stworzenia idealnego świata. I oczywiście jest to daremne zadanie, które ten ponury poeta będzie prawdopodobnie powtarzał przez całą wieczność. Boże dopomóż nam wszystkim.
„matko!”
David Ehrlich, Starszy Krytyk Filmowy
Muszę być całkowicie szczery… może to dlatego, że jestem Żydem agnostykiem, który myśli o religii tylko w skrajnym przymusie, a może po prostu dlatego, że jestem idiotą, ale biblijny wydźwięk nowego, dzikiego whatever Darrena Aronofsky’ego nie przyszedł mi do głowy, dopóki nie rozmawiałem z kimś po filmie. Były one niewiarygodnie oczywiste, gdy tylko ktoś zwrócił mi na nie uwagę, i – jak guz na czole Jean-Claude’a Van Damme’a – gdy raz się go zobaczy, nie można się od niego uwolnić. Najmniej interesująca interpretacja dzieła sztuki często pochodzi jednak od osoby, która je stworzyła i tak jest zdecydowanie w tym przypadku. Z przerażeniem dowiedziałem się, że Aronofsky, wprowadzając na premierę w TIFF, dał do zrozumienia, że religijne obrazy nie są dla niego problemem, ponieważ tak wąskie ujęcie filmu nieodmiennie zaburza wolność widza w nadawaniu opowieści własnego sensu.
Read More: The Films of Darren Aronofsky Ranked, From Worst to Best
Choć doceniłem „Matkę!” jako szeroką alegorię niszczycielskiego, cyklicznego związku między ludźmi a zamieszkiwaną przez nich ziemią, to najpierw (i najbardziej namacalnie) połączyłem się z filmem jako przypowieścią o wystawianiu prywatnego związku na widok publiczny. Choć film staje się ostatecznie koszmarem introwertyka, zaczyna się jako zamknięty dramat małżeński, w którym kochająca się, ale niezrównoważona para musi liczyć się z tym, jak eden ich miłości jest zakłócany przez ingerencję świata zewnętrznego. Mówi się, że „nie kochałabym cię, gdybyśmy byli ostatnimi dwojgiem ludzi na Ziemi”, ale „mother!” pokazuje, że w ten sposób może być o wiele łatwiej. Oczywiście nie da się ukryć, że postać Javiera Bardema to artysta – i to nie byle jaki, ale najbardziej niebezpieczny i hedonistyczny rodzaj artysty, jaki istnieje: poeta. Okej, tak, to zabawne, że poeta powinien wzbudzać tak gorączkową reakcję swoich zwolenników (choć Aronofsky albo żartuje, albo myśli o pisarstwie Bardema jako o zastępstwie dla Pisma Świętego), ale istnieje niepokojący stopień prawdy w idei, że nawet najbardziej wyidealizowana forma romantycznej miłości nigdy nie będzie wystarczająca dla artysty, który zawsze będzie tęsknił za tym, by jego dzieło rozprzestrzeniało się szerzej, cięło głębiej i eksplodowało we wszechogarniającą manię, która przyćmi rzeczywistość samego życia. A potem będą chcieli obudzić się następnego ranka i zacząć ten proces od nowa.
Jamie Righetti, redaktor ds. mediów społecznościowych
W „Matce!” dzieje się tak wiele, że niemal trudno powiedzieć, od czego zacząć, poza przyznaniem, że jest to alegoria czegoś. Dużo mówi się o tym, że Lawrence jest Matką Ziemią, a ludzkość zużywa swoje powitanie w jej domu jako najgorsi domownicy w historii. Jasne, ale jest też burzliwa relacja ludzkości z religią i wiara jako katalizator niektórych z najbardziej katastrofalnych wydarzeń w historii, szczególnie podczas jednej z najbardziej zdumiewających sekwencji filmu.
„mother!”
Ale nic z tego nawet nie zaczyna się od silnego feministycznego przesłania płynącego przez „mother!”. Tytułowa bohaterka Lawrence’a ubolewa, że dała z siebie wszystko, ale poeta Bardem wie, że ma więcej do zaoferowania, i rzeczywiście tak jest. Na przestrzeni dziejów kobiety oddawały swoje umysły, ciała, serca, wiarę, talenty i wiele innych rzeczy, tylko po to, by zostać pominiętymi na rzecz nawet najbardziej miernych osiągnięć mężczyzn. Maria Magdalena została zdegradowana do statusu dziwki, podczas gdy Piotr zaparł się Chrystusa i został papieżem. Kobiety mogą być zdolne do dosłownego rodzenia życia, ale zbyt często ten dar jedynie karmi męskie ego. Kochaj lub nie, „mother!” obnaża cykliczną naturę opresyjnej historii, którą nieustannie powtarzamy.
Zack Sharf, Staff Writer
Tylko Aronofsky odważyłby się nawet zrobić taki film jak „mother!”. Jeśli „Noe” dał reżyserowi swobodę interpretacji swojego rozumienia Biblii, to „mother!” daje mu narzędzia wymagane do napisania zupełnie nowej Biblii. Film rozszerza Nowy Testament na XXI wiek, kronikarsko opisując wiktymizację Matki Ziemi przez historię ludzkości od stworzenia Adama do czasów współczesnych działań wojennych i globalnego kryzysu uchodźczego. „mother!” podzielony jest na dwie połowy, z których pierwsza składa się z wydarzeń ze Starego Testamentu: Adam (Ed Harris) i Ewa (Michelle Pfeiffer) przybywają i popełniają grzech pierworodny (roztrzaskując kryształ Bardema), ich bliźniacy to Kain i Abel, eksploduje zlew i powoduje potop. Druga połowa to Nowy Testament zaktualizowany do naszych chaotycznych czasów. Wyobrażenia, jakie Aronofsky przywołuje w swojej kulminacyjnej sekwencji, przywodzą na myśl Abu Ghraib, wojnę w Iraku, europejski kryzys migracyjny i wiele innych. Różnice między częściami filmu nie są subtelne – w pierwszej bohaterka Lawrence powoli traci cierpliwość, podczas gdy w drugiej dochodzi do totalnie brutalnego ataku – ale to sposób Aronofsky’ego na pokazanie, jak szybko nasz świat w ostatnim stuleciu poszedł do piekła i dlaczego nie mamy kogo winić, tylko siebie samych. „mother!” jest aktem oskarżenia ludzkości, pismem, które jest kroniką gwałtu na ziemi na przestrzeni wieków.
Anne Thompson, Editor At Large
Aronofsky napisał ten film w gorączkowym tempie podczas długiego wakacyjnego weekendu, 70 stron szybko. To jest właśnie to, co się czuje, sen, bez logiki, pełen koszmarnych przesady. Pamiętacie te lękowe sny, w których jesteście w obcym domu pełnym ludzi, urządzacie przyjęcie, ale nie zrobiliście zakupów i wciąż macie na sobie koszulę nocną? To jest właśnie to, i tak jak w przypadku filmu „Incepcja”, oglądasz go z uwagą, marszcząc brwi i próbując zrozumieć, co się do cholery dzieje.
Aronofsky wytrąca cię z równowagi od samego początku. Film zaczyna się od płonącego domu z bijącym sercem, które w magiczny sposób zmartwychwstaje dzięki magicznemu kamieniowi. Dowiadujemy się, że projektant wnętrz Lawrence odbudował dom po pożarze. A więc dobrze. Martwi się o swojego męża słynnego poetę (Javier Bardem), który ma problemy z pisaniem. Kiedy robi się niespokojna, wypija dziwną żółtawą miksturę przypominającą laudanum i uspokaja się, ale rzeczy stają się coraz dziwniejsze. Zanim dotrzemy do końca, małe znaki zapytania stają się bardzo duże, a niezależnie od tego, czy po drodze wyłapaliśmy wszystkie biblijne i ekologiczne odniesienia, czy też nie, religijny wydźwięk finału jest niezaprzeczalny.
To nie jest horror. Nie. To bardziej jak spotkanie Aronofsky’ego z Salvadorem Dalim lub Luisem Bunuelem (byli przyjaciółmi). To surrealistyczna poduszka. To najlepszy film tego roku do oglądania na haju. Ale nie jest to coś, co można dosłownie rozerwać w szwach. To odbiera mu całą frajdę.