The Story of Amanda Todd
Nigdy nie dowiemy się, czy piętnastoletnia Amanda Todd z Port Coquitlam w Kolumbii Brytyjskiej, kiedy postanowiła uczynić ostatnią środę ostatnim dniem swojego życia, spodziewała się, że ten czyn uczyni z niej nazwisko. Jeśli w ogóle wyobrażała sobie swoją sławę, musiała mieć ambiwalentne odczucia w związku z tą perspektywą. W swoim krótkim życiu Todd zdążyła się już nauczyć, że sława ma ciemne strony. Pewien rodzaj sławy już ją odnalazł, a wraz z nim przyszedł pewien rodzaj życia, o którym sama siebie przekonała, że nie może od niego uciec.
W filmie na YouTube, który pozostawiła, Todd opowiedziała historię za pomocą kart flash, ustawionych do smutnej piosenki „Hear You Me”. Jej historia jest następująca: Kilka lat temu czatowała z kimś, kogo poznała w sieci, mężczyzną, który jej schlebiał. Na jego prośbę, błysnęła mu. Mężczyzna zrobił zdjęcie jej piersi. Następnie przez lata śledził Todd w Internecie. Poprosił ją, by dała mu kolejny pokaz, ale odmówiła. Znajdował więc na Facebooku jej kolegów z klasy i wysyłał im zdjęcie. Aby poradzić sobie z niepokojem, Todd zaczęła brać narkotyki, pić alkohol, wdawać się w nierozważne flirty i uprawiać seks. Koledzy z klasy odtrącili ją. Próbowała popełnić samobójstwo kilka razy, zanim w końcu jej się udało, w zeszłym tygodniu.
Samobójstwo Todd jest łatwo analogiczne do samobójstwa Tylera Clementi, głównie dlatego, że opinia publiczna zdiagnozowała oba przypadki jako wynik „cyberprzemocy”. Jednak, jako termin opisowy, „cyberprzemoc” czuje się celowo niejasne. Gdzieś pośród „tłumu” jest zazwyczaj przynajmniej jedna osoba, której okrucieństwo wykracza poza rzucenie zabłąkanej obelgi. W przypadku Clementi, magazyn Ian Parker przypisał motywy nękającego do „zmiany i złej wiary”, rodzaje rzeczy, które przepisy karne nie mogą być łatwo przywoływane, aby pokryć. Ale w przypadku napastnika Todda, złośliwość jest bezsprzeczna. Każdy, kto kiedykolwiek był w szkole średniej, wie, co prowokuje, rozpowszechniając takie zdjęcia.
Jest to kulturowy mit – jeden szczególny dla Internetu – że metody nękania są zasadniczo „legalne”, i że państwo jest bezradne, by interweniować we wszystkich takich przypadkach. Systematyczny sposób, w jaki napastnik rzekomo podążał za Todd do nowych szkół, wielokrotnie zamieszczając zdjęcia i grożąc, że zrobi to ponownie, sprawia, że jest to podręcznikowe nękanie, niezależnie od medium. W Kanadzie, z której pochodzi Todd, cyberprzemoc jest ścigana na podstawie ogólnego przepisu kanadyjskiego kodeksu karnego dotyczącego nękania. A w Stanach Zjednoczonych większość stanów dodała do swoich ogólnych przepisów dotyczących molestowania konkretne przepisy przeciwko cyberprzemocy i nękaniu. Na poziomie federalnym, istnieje Ustawa Federalna o karaniu i zapobieganiu stalkingowi na poziomie międzystanowym, która obejmuje nękanie, które przekracza granice stanów i krajów. Podczas gdy wszystkie te prawa podlegają ograniczeniom Pierwszej Poprawki, Pierwsza Poprawka generalnie nie chroni gróźb i nękania. Jeśli ludzie nie są ścigani za te czyny, wina leży w społecznej alchemii egzekwowania prawa, w sposobie, w jaki ludzkie uprzedzenia sędziów, ławników i prokuratorów wpływają na czarną literę. Mówiąc inaczej, siła jest tam – kulturowe obyczaje są tym, co powstrzymuje prawo przed skutecznym powoływaniem się na nie.
Istnieją jednak konsekwencje powszechnego przekonania, że te akty molestowania są godne pożałowania, ale nie podlegają ostatecznej karze. Po pierwsze, że tego rodzaju rzeczy nie są jedynie domeną dzieci, które nie wiedzą, co czynią. Podczas gdy policja nie potwierdziła jeszcze tożsamości napastnika Todda, „haktywistyczna” grupa Anonymous zidentyfikowała dorosłego mężczyznę, który mieszkał w pobliżu, jako sprawcę. (On zaprzecza nękanie, choć powiedział kanadyjskiej telewizji ekipy informacyjnej, że rzeczywiście zna Todd). To pozostaje do zobaczenia, czy wskazali palcem na właściwą osobę. Ale teoria, że dorosły wybrałby nastolatkę do takiego wykorzystania, że oszukałby ją i był obojętny na cenę, jaką zapłaciła, nie jest jedynie prawdopodobna. Jest to rzecz, która zdarza się codziennie w Internecie.
Dobrze powiedziane: zaledwie dwa dni po samobójstwie Todd, reporter Gawker Adrian Chen zidentyfikował człowieka o nazwisku Michael Brutsch jako jednego z moderatorów pewnych wrednych podwątków na „społecznościowej” stronie internetowej Reddit. Niektóre z nich były poświęcone „creepshotom” i „jailbaitom”. Funkcjonowały one głównie jako narzędzia dostarczania zdjęć młodych kobiet, z których wiele nie wyraziło zgody ani na zrobienie zdjęcia, ani na ten szczególny sposób jego rozpowszechniania. Zdjęcia „jail-bait”, zazwyczaj przedstawiające nastoletnie dziewczyny w teatralnych (choć minimalnie ubranych) pozach, które kiedyś były wyłączną domeną luster w sypialni, zazwyczaj były kradzione ze stron nastolatek na Facebooku. Z kolei „creepshoty” były zazwyczaj robione ukradkiem, bez uprzedzenia, przez osobę, która, pochylona nad stołem lub siedząc na krześle, nie wyobrażała sobie, że daje pokaz.
Brutsch i spółka, którzy są jedynie małą podgrupą dużej i głośnej populacji, twierdzą, że nie robią nic złego, zamieszczając – lub ułatwiając zamieszczanie – tych zdjęć. Twierdzą oni, że po prostu angażują się w chlubną amerykańską tradycję „wolności słowa”, co czyni ich działania „legalnymi”. Wszelkie konsekwencje są zatem „nielegalne”. Jakakolwiek odpowiedzialność cywilna lub karna – na przykład na podstawie przepisów kodeksu karnego Teksasu, które zabraniają nieświadomego robienia i przesyłania zdjęć „w celu wzbudzenia lub zaspokojenia pożądania seksualnego jakiejkolwiek osoby”, lub nawet pozew o naruszenie praw autorskich od młodej kobiety, której zdjęcie ponownie zamieścił – nawet nie przeszła Brutschowi przez myśl. Jedyny rodzaj prawnika, którego chciał zatrudnić, to adwokat, który pracowałby na zasadzie contingency fee i pomógłby mu pozwać Gawkera. Na jakiej podstawie, nie powiedział, ale można się domyślać, że chodzi mu o tzw. delikty reputacyjne – pozwy o zniesławienie lub naruszenie prywatności. Ironia nie ma tu nic do powiedzenia.
To, co można nazwać światopoglądem Brutschego – uznającym anonimowość za jedyną sensowną formę prywatności i kluczowy element wolności słowa – jest niemal artykułem wiary na tych niższych poziomach Internetu. Ma on jednak macki, które sięgają wyżej, do bardziej wpływowych miejsc. Uczeni często z aprobatą cytują „Deklarację Niepodległości Cyberprzestrzeni” założyciela EFF.org, Johna Perry’ego Barlowa, która, wśród innych utopijnych wizji, głosi, że „nasze tożsamości nie mają ciał, więc w przeciwieństwie do was nie możemy uzyskać porządku poprzez fizyczny przymus”. Mitem założycielskim Internetu była jego oferta ucieczki od fizycznej rzeczywistości; wolność kształtowania siebie, mówienia czegokolwiek, stała się czymś w rodzaju świętego przedmiotu.
Ale, jak zauważyła badaczka Mary Anne Franks, kobiety nie osiągnęły w rzeczywistości tej „bezcielesnej” wolności w sieci. Są ucieleśniane na rozproszonych zdjęciach i w seksualnych komentarzach, czy im się to podoba, czy nie. Moc ucieczki od siebie, jak wszystko inne, jest nierówno podzielona. Kobiety stały się, jak to określiła Franks, „niechętnymi awatarami”, niezdolnymi do kontrolowania własnych wizerunków w sieci, a następnie kazano im to znosić w imię „wolności”, dla dobra społeczności. A potem niesłusznie mówi się im, nawet jeśli opinia publiczna stoi za nimi murem, że nie mają żadnych środków prawnych. Są zakrzykiwani przez ludzi, których pogląd na wolność słowa jest bardziej dosłowny niż ten, który ma jakikolwiek sędzia.
Można oczywiście posunąć się za daleko. Strasznie łatwo w dzisiejszych czasach zamienić tragedię w jednozdaniowe męczeństwo. W „Dzikim Bogu” krytyk A. Alvarez zauważa: „Usprawiedliwienia samobójcy są przeważnie przypadkowe”. Jej prawdziwe motywy „należą do świata wewnętrznego, przebiegłego, sprzecznego, labiryntowego i przeważnie niewidocznego”. Ale cokolwiek Amanda Todd mogła sobie myśleć, cokolwiek innego może być prawdą, wyciągnęła z tego jedną rzecz: Amandzie Todd udało się, choć raz, opowiedzieć swoją własną historię. Udało jej się zagłuszyć wersję jej samej, którą obcy ludzie umieścili w sieci. To niewielka pociecha. Ale było to być może jedyne, jakie jej pozostało.