Articles

Recenzja filmu: 'Pet Sematary'

PET SEMATARY
Kerry Hayes/Paramount Pictures

Popularne na Variety

Przy tak wielu złych adaptacjach Stephena Kinga tam na zewnątrz, dlaczego Kevin Kölsch i Dennis Widmyer zdecydowali się na remake jednej z tych naprawdę przerażających?

W „Pet Sematary” Stephena Kinga, wielkomiejska rodzina Creedów przenosi się do wiejskiego Maine, niechcący kupując działkę, na której znajduje się starożytne indiańskie miejsce pochówku. Jeśli wtrącisz ukochanego kota prawidłowo na przerażający cmentarz dla zwierząt za ich domem, może on powrócić … inny. To samo dotyczy zwłok zwierząt innych niż koty – w tym ludzi potrąconych przez przejeżdżające samochody. Tak oto brzmi przesłanie „Uważaj, czego sobie życzysz”, które wielu uważa za najstraszniejszą powieść pisarza horrorów.

Z 70-ciu dotychczasowych adaptacji teatralnych dzieła Kinga, może z tuzin faktycznie spełnia swoje zadanie. Pośród tej filmografii hitów i porażek, film o ożywionych zwierzętach z 1989 roku zalicza się do najbardziej efektywnych wielkoekranowych przekładów twórczości tego płodnego autora. W późniejszym o 30 lat filmie Kevina Kölscha i Dennisa Widmyera, będącym w większości wierną wersją tego wcześniejszego filmu, z kilkoma kluczowymi zwrotami akcji, których tutaj nie zdradzimy, ta wcześniejsza, wywołująca koszmar wersja „Pet Sematary” zostaje nie tyle przerobiona, co wskrzeszona.

Skłaniając się ku temu, co znane, film otwiera lekarz Louis (Jason Clarke) i mama Rachel Creed (Amy Seimetz) jadący do nowego miejsca, z córką Ellie (Jeté Laurence), synem Gage’em (granym przez bliźniaków Hugo i Lucasa Lavoie) i mruczącym kotkiem na tylnym siedzeniu. Ellie wydaje się być podekscytowany, aby żyć w kraju, nie tracąc czasu przed badaniem jej duże podwórko – co obejmuje akry na akry gęstego lasu, a co wydaje się być kondukt pogrzebowy dzieci w niesamowitych masek zwierząt, którzy prowadzą ją do cmentarza, gdzie wiele zwierząt „kilt na autostradzie” został położony na odpoczynek.

Film jest niepokojąco sprawny w układaniu zasadniczych elementów fabuły – cztery minuty później przejeżdżające ciężarówki z benzyną mkną śmiertelnie niebezpieczną ulicą przed nowym domem Creedów, a trzy minuty później Ellie stawia stopę na „cmentarzu dla zwierząt” – ale poświęca rodzaj ekscentrycznych szczegółów osobistych, których King używa, aby połączyć (lub odepchnąć) nas z postaciami, które stworzył, wraz z bardziej introspektywnym spojrzeniem na żal i stratę, które uczyniły niedorzeczną historię powieści tak skuteczną. Scenariusz, autorstwa scenarzysty „Midnight Meat Train”, Jeffa Buhlera, jest praktycznie cały czas fabularny, co jest bardzo efektywne dla tych, którzy chcą się po prostu przestraszyć, ale trochę anemiczne, jeśli chodzi o sprawienie, by widzom zależało na tych ludziach – których śmierć ma być postrzegana jako nie tylko szokująca, ale i tragiczna.

Wyjątkiem jest sąsiad z sąsiedztwa, Jud Crandall (John Lithgow), którego rola była płaska na papierze, ale ożywa w rękach aktora. Pierwszy widok starego człowieka zaskakuje Ellie, ponieważ Jud jest wysoki i wygląda na pół-dzikiego, z twarzą pokrytą plamami słońca i żółtymi smugami w białej brodzie. Ale jest w nim dobroć Lithgowa (którą Brian De Palma przewrotnie wykorzystał w „Blow Out” i „Raising Cain”), która wyraża się pomiędzy rudymentarnymi liniami dialogowymi filmu – zmarszczeniem kącika oczu i pozornie szczerą troską o dobro młodej dziewczyny – i zanim się zorientujemy, Jud stał się zarówno przyjacielem Ellie, jak i naszą ulubioną postacią.

Wtedy Church, rodzinny kot – oczywiście Maine Coon – zostaje znaleziony zimny i zakrwawiony przy drodze (to nie jest film odpowiedni dla miłośników zwierząt). Czy został potrącony przez jedną z tych pędzących ciężarówek z gazem? Albo pożarty przez inne martwe zwierzaki? A może coś jest nie tak z Judem, który „odkrył” zwłoki. W każdym razie, mający dobre intencje sąsiad podejmuje złą decyzję, pokazując Louisowi sposób na sprowadzenie zwierząt z powrotem z zaświatów, omijając zwykłe miejsce pochówku i prowadząc go przez rozległe pustkowia CG do klifu, gdzie cyfrowe błyskawice błyskają, gdy dwaj mężczyźni wykonują rytuał, który zostanie powtórzony śmieszną ilość razy, zanim film się skończy.

Jeśli koty mają dziewięć żyć, jak sugeruje przysłowie, nie powinno nikogo dziwić, że zaginiony kotek pojawia się ponownie po takim incydencie. Ale ile mają ich ludzie? To jest intrygujące pytanie, które Louis jest zmuszony rozważyć po tym, jak straszny wypadek zamienia przyjęcie urodzinowe jego dziecka w pogrzeb. Niesławna scena z ciężarówką zrujnowała niejednego widza oryginalnego „Pet Sematary” – zwłaszcza dzieci, naznaczone blizną po kontakcie z filmem, który terroryzuje swoich młodych bohaterów. Reżyserzy liczą na to, że uda im się odtworzyć ten incydent, zmieniając kilka kluczowych szczegółów i aktualizując jego poczucie eksploatacyjnego patosu na miarę XXI wieku: Ten dramatyczny efekt, kiedy pogrążony w smutku ojciec pada na kolana i wydaje z siebie podniebny krzyk, stał się zbyt rozpoznawalnym tropem, by go tu powtórzyć.

Kölsch i Widmyer, duet stojący za hollywoodzkim horrorem „Starry Eyes” z 2014 roku (i kilkoma odcinkami serialu MTV „Scream”), wykonują przyzwoitą pracę przy tworzeniu atmosfery, szczególnie w garści snów, które pozycjonują publiczność na halucynacyjne jump scares, i intensyfikują częste retrospekcje Rachel z ostatnich dni jej zmarłej siostry, ale jest wyraźne uczucie, że nie robią wystarczająco dużo, aby odróżnić tę wersję od poprzedniej.

Jedna niezaprzeczalnie niepokojąca zmiana: Postać Victora Pascowa (w tej roli Obssa Ahmed), który przybywa do szpitala Louisa z mózgiem wypadającym z rozległej rany głowy i pojawia się ponownie, by udzielać ostrzeżeń, będzie trudna do wymazania z pamięci. Twórcy filmu podrasowali również humor, aby odzwierciedlić naszą nową wrażliwość po „The Conjuring”, gdzie widzowie mogą być pewni, że bohaterowie wiedzą, kiedy robią złe pomysły – takie jak wchodzenie do ciemnej piwnicy lub kładzenie się obok zombifikowanego członka rodziny w łóżku – i tak to robią, wywołując nieunikniony śmiech.

Co zmieniło się w horrorze w ciągu trzech dekad od niezapomnianego zakończenia „No fair” z oryginału? Zamiast bać się ofiar, widzowie kibicują teraz „zabójstwom”, co jest kłopotliwym sposobem na przetworzenie niepokojącego programu wskrzeszonego dziecka Creeda. Bez takich drobnych szczegółów, które sprawiają, że te postacie ożywają, łatwo odnieść wrażenie, że istnieją tylko po to, by zostać zlikwidowane zgodnie z zachciankami reżysera. Większość ich losów jest wprost powtórzona z wcześniejszej wersji, choć radykalnego odstępstwa dokonuje zakończenie filmu. Może jednak da się nauczyć zdechłego kota nowych sztuczek.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *